22 kwietnia, 2007

codzienny dzien

Pierwszy tydzień pracy minął jak z bata strzelił. Prawdopodobnie, dlatego, że niewiele czasu zostawało mi na życie. Mój plan dnia jest dobijający – 5:15 dzwoni pierwszy dzwonek w telefonie – to znak, że mogę się jeszcze na kilka minut wtulić w ciepłe ramiona męża. O 5:30 pobudka, potem śniadanie, ubieranie się, makijaż, sprawdzam czy wszystko spakowane. Robię herbatę na drogę, idę dać buziaka Krzyśkowi i w drogę. 6:20 jestem na przystanku, wolę wcześniej bo kierowcy autobusów jeżdżą bardzo nierozkładowo. Autobus zazwyczaj pusty, na moim przystanku wsiadają 2-3 osoby. Pierwsze kilka przystanków podziwiam wschód słońca, ale po jakiś 10 – 15 min powoli odpływam i drzemię. Budzę się co kilka minut, kontrolując gdzie jestem i ile mi jeszcze czasu zostało.
Wysiadam na Dame Street – szybko zapinam kurtkę, zgarniam „Metro” i „Am Herald” od gazeciarzy i włączam 3 bieg. Po ok. 20 min jestem w pracy. Witam się z Georgem – naszym ochroniarzem, zapalam światła, robię herbatę, otwieram Tomkowi bramę i już jest 8. Szybkie sprawdzenie drukarek, kopiarek, poczty itd. Na każdym z pięter. I zaczyna się segregowanie poczty.
A właśnie bo Wy jeszcze nie wiecie, że pracuję w tzw. mailingroomie. Czyli tłumacząc na polski a takim pokoju gdzie segreguje się i przyjmuje pocztę, wysyła itd.
Praca jest sympatyczna, bardzo mili ludzie pracują w budynku, bardzo pomocni i cierpliwi. Mam już swoich ulubieńców.
A jak dalej wygląda mój dzień? Ok. 12:30 mam przerwę 30 min, jakieś kanapki, deserem, owocek. Czasem spacerek, jeśli tłucze mnie chandra. Kończę o 16. Znów włączam 3 bieg i pędzę pod Habitat, żeby wsiąść w 65b. I znów po kilku minutach odpływam. W domu jestem przy małych korkach koło 18, przy większych ok. 18:30. A gdy są wypadki, niezaplanowane roboty drogowe to i po 19.
Szybki prysznic, potem grzeję obiadek. Krzysiek zmywa, a ja w tym czasie albo prasuje ubranie na następny dzień albo robię kanapki do pracy. I o 21 jestem w łóżeczku grzecznie idę spać. I tylko czekam na weekend, żeby posprzątać, mieć czas na siedzenia na forach czy pogranie.
No ale na dziś koniec pisania – czeka mnie dokończenie obiadu – dziś tradycja aż kipi bo schabowy.

Miłej niedzieli wszystkim

14 kwietnia, 2007

Roladki z indyka





Kilka tygodni temu znalazłam w moim zeszycie z przepisami smakowitą potrawę – „Roladki z indyka”.
Niby nic niezwykłego, przecież wszelkiego typu rolady i roladki są dość częstym gościem na naszym stole, ale te są bardziej „wyjściowe” jak to mówi moja mama. Czyli jednym słowem danie bardziej wykwintne, przynajmniej wg mnie. Robię to danie w dwóch wersjach – jako pojedyncze roladki bądź też jako jedną całą dużą roladę.

Podaję przepis może komuś się przyda:

Roladki z indyka

1 kg piersi z indyka – w grubych i dość dużych plastrach (wielkościowo przypominających spore piersi z kurczaka)
¼ kapusty włoskiej – średniej główki – u mnie to wyszło mniej niż 30 dag
40 dag pieczarek
1duża cebula
Plastry tłustego baleronu lub chudego boczku – w ilości odpowiadającej ilości roladek
4 łyżki masła
300 ml (ok. 1,3 szklanki) bulionu warzywnego
Sól, pieprz, papryka słodka i ostra.
Wykałaczki
Patelnia
Żaroodporne naczynie z pokrywką


Mięso rozbić delikatnie, natrzeć pieprzem i obiema paprykami i odstawić do lodówki.
Kapustę drobno posiekać i sparzyć. Cebulę obrać i drobno posiekać, pieczarki umyć i pokroić w kosteczkę.
1 łyżkę masła roztopić i zeszklić na nim cebulę, dodać ½ pieczarek i kapustę. Dusić około 5 min pod przykryciem – na małym ogniu.
Dodać sól, pieprz, trochę słodkiej papryki, ja dodałam jeszcze odrobinę kminku.
Wyciągnąć mięso z lodówki, na każdym kawałku położyć farsz, delikatnie złożyć mięso na pół. (mi zostało trochę farszu i dodałam go pod koniec pieczenia razem z resztą pieczarek) Każdą z roladek zawinąć w plasterek baleronu lub boczku i spiąć wykałaczkami.
Ułożyć w żaroodpornym naczyniu, podlać bulionem i pod przykryciem wstawić do piekarnika. Ja piekłam ok. 40 min w temp 170 – 180 st C na termoobiegu. Po 20 min podlać wytworzonym sosem, żeby mięso nie było suche.

Resztę pieczarek podsmażyć na maśle i dodać do mięsa na 10 min przed końcem pieczenia – ja dodałam razem z resztą farszu.
Podawałam z puree ziemniaczanym i duszonymi warzywami. Mam nadzieję, ze będzie Wam smakować, oczywi

13 kwietnia, 2007

wind

Wiatr zagoscił w moich skrzydłach - znalazłam nową pracę. W centrum, praca biurowa, tzw. junior office clerk, czyli skanowanie dokumentów, wpisywanie ich do rejestrów, archiwizowanie, nic szczególnie trudnego, czy wymagającego poswięceń. Firma w której będę pracować jest jedną z większych w swojej branzy.

narazie to tyle, bo zaraz autobus mi ucieknie.
napisze więcej jak wróce z wojaży po centrum.
miłego dnia

08 kwietnia, 2007

wodospad i ogrody w Powerscourt











Dziś odwiedziliśmy Powerscourt, piękny kawałek irlandzkiej ziemi, położony niedaleko Bray. Wybraliśmy się we 3, Krzysiek, Łukasz i ja. Początkowo zabłądziliśmy, ale na dobre nam to wyszło. W planach mieliśmy najpierw odwiedzenie ogrodów, a następnie wodospadu, ale los zadecydował inaczej. Podjechaliśmy pod wodospad, oczywiście zaliczając po drodze punkt opłat 5 e od osoby. Gdy podjechaliśmy na parking niedaleko wodospadu pierwszy szok. Kilkanaście samochodów, ludzie siedzą na ławeczkach grillują, piją piwko, są dość głośno, lecz kulturalnie. Poszliśmy dalej, okazało się, że scenka za nami to był przedwstęp do tego, co przed nami. Około pięćdziesięciu samochodów, trzy razy tyle ludzi, głównie przybysze z nowych państw unijnych, sądząc po strojach i języku. Kobiety w długich spódnicach, obwieszone biżuterią, mężczyźni o śniadych twarzach i czarnych jak noc włosach. Głośni i mocno rzucający się w oczy. Między nimi sporo przemykających się Polaków i Azjatów. Widok niecodzienny. Unoszący się zapach piekącego się mięsa i odgłosy muzyki dobiegającej z każdego samochodu tworzyły przedziwną kompozycję na tle wznoszącego się wodospadu Powerscourt. Jest to najwyższy wodospad w Irlandii, wody rzeki Dargle spadają w nim z wysokości ok. 130 m.
Zresztą możecie zobaczyć to na zdjęciach .



Po około godzinie oglądania, robienia zdjęć i Krzyśkowej, nieudanej zresztą próbie wspięcia się na górkę koło wodospadu postanowiliśmy jechać do ogrodów w Powerscourt.
Przy wyjeździe zauważyliśmy, że sporo osób wybiera się nad wodospad. Nasze zdziwienie było tym większe, że korek utworzony z samochodów czekających na wjazd ciągnął się ponad 2 km. Po ok. 20 min drogi byliśmy na terenie, na którym mieszczą się ogrody i pole golfowe.

Ogrody w Powerscourt zostały założone w latach 30 XVIII wieku przez pierwszego wicehrabiego Powerscourtu Richarda Wingfielda. Ostateczny wygląd ogrodom nadał siódmy wicehrabia, który przywiózł z kontynentu wiele posągów, urn i bram. W połowie lat 70 tych XX wieku w pałacu Powerscourt wybuch pożar, który doszczętnie strawił wnętrze pałacu. Ogrody ocalały. Na chwilę obecną odrestaurowano parter pałacu. Mieszczą się tam sklepiki i restauracja. Przy wyjściu z pałacu można kupić lody włoskie vel kręcone. Nie widziałam ich tutaj. Całkiem niezłe są, choć do starych dobrych lodów z budki na słonecznej się nie umywają.













07 kwietnia, 2007

Nowy blog

Nowe mieszkanie, nowy net, nowy blog

Sporo ich już miałam na koncie, tzn blogów, choć w sumie mieszkań było więcej.

Nie będę obiecywać że będę pisać codziennie, czy co dwa dni. Takiej gwarancji dać nie jestem w stanie. Lecz raz na tydzień napewno. Na wszelki wypadek wstawię sobie przypominanie do organizera, żeby nie zapomnieć tak jak w przypadku ostatniego.

Co u mnie ostatnio się działo? Sporo:
* straciłam pracę w Molloy'u; czego nie żałuję, ileż można mieć cierpliwosci do chamskich zachowań i nierównego traktowania?

* znalazłam nową pracę, w małym biurze, ot przekładam papierki i jeżdzę z szefem na spotkania przez 4 h dziennie.

* mamy nowe mieszkanie, powoli się przyzwyczajamy do niego i do tego, że trzeba zakupy robić zaraz po pracy, że trzeba wczesniej wyjsć bo nie wiadomo kiedy przyjedzie autobus, ale pomimo tych drobnych utrudnień lubię nasze mieszkanie, i zaczynam nazywać je domem.

Na dzis pisania wystarczy. Muszę jeszcze poprzeglądać kilka innych rzeczy.

Dobranoc wszystkim