28 września, 2008

Dzień Jabłka czyli dojrzewają nam kubki smakowe

Odkąd pamiętam mój dom rodzinny kojarzył mi się z jabłkami. Moja mama jest wielką fanką tych owoców i całe dzieciństwo byłam nimi karmiona. Pamiętam wyprawy do przyjaciela rodziców mającego sad i kupowanie całych skrzyń z owocami. Pamiętam jak podczas jednego ze spotkań powiedział, że będzie Musiał pozbyć się części starych drzew, bo nie rodzą już dobrych owoców. Mama była zrozpaczona, bo wśród drzew przeznaczonych do usunięcia były jej ukochane szare renety. Cudownie kwaskowate i równocześnie najbrzydsze jabłka, jakie widziałam. Pamiętam, że rok później okazało się, że oszczędzono jedną jabłonkę specjalnie dla mamy.

Gdy Tatter zaproponowała wspólne gotowanie na Dzień Jabłka zrobiło mi się tak miło i wróciły cudowne wspomnienia. Długo szukałam pomysłu na coś z jabłkami. Nie chciałam kolejne szarlotki, bo te goszczą na naszym stole często, muffinki też odpadły, bo piekę je 3 razy w tygodniu. A taka okazja zasługuje na coś niezwykłego. Stanęło na daniu na ostro na podstawie przepisu Eposki zamieszczonego na Mniam Mniam http://www.mniammniam.pl/p.php?p=8683 .
Podchodziłam z wielkim strachem do pomysłu sosu jabłkowo cebulowego, z racji tego, że Krzysiek nie lubi mięsa z owocami i jak wspomniałam, co będzie na obiad usłyszałam „blech”. Jednak po obiedzie usłyszałam, że było to wyjątkowe danie i że chyba jego kubki smakowe dorastają. O komplementach jako najlepszej żonie na świecie nie będę wspominać;)

















A wracając do jedzenia oto przepis na Piersi kurczaka otulone bogatym musem jabłkowo cebulowym.

Składniki:
2 piersi z kurczaka
3 średnie jabłka
2 średnie cebule
Łyżeczka soku z cytryny
2 łyżki miodu
Sól, pieprz,
Słodka i ostra papryka
¼ szklanki białego wina
1 łyżka śmietany
Oliwa
Majeranek

Przygotowanie

Piersi z kurczaka natarłam przyprawami i odstawiłam na około godzinę do lodówki.
Następnie podsmażyłam je na oliwie na złoto z obu stron. Jabłka pokroiłam w ćwiartki, usunęłam gniazda nasienne, skropiłam cytryną. Cebulę pokroiłam w krążki. Podsmażonego kurczaka przełożyłam do naczynia żaroodpornego. Na tłuszczu ze smażenia podsmażyłam około 3-4 min jabłka i cebule, następnie przełożyłam do kurczaka. Wymieszałam wino, miód, pół łyżeczki majeranku (można więcej, ja nie chciałam, żeby dominował), papryki i pieprz. Zalałam tą miksturą jabłka. Piekłam około 45 min w temp 160 st. Następnie odłożyłam kurczaka na talerze, a jabłka i cebulę zmiksowałam i przetarłam do garnka. Doprawiłam jeszcze odrobinę, doprowadziłam do wrzenia mieszając, dodałam śmietanę do musu.
Polałam kurczaka musem. Podawałam z pieczonymi ziemniakami i surówką z kapusty kiszonej.

Wyszło obłędne w smaku. Mus podkreślał swoją ostrością delikatny smak kurczaka, zostawiając na koniec słodko kwaśny posmak jabłek.

26 września, 2008

Eat out - czyli gdzie zjesc w Dublinie

Od kilku tygodni planowałam napisać o restauracjach, w których miałam okazję jadać w Dublinie. Oczywiście tylko tych, w których jedzenie mi bardzo smakowało. W dzisiejszej notce opiszę te z wyższej półki.

Odwiedziłam w ciągu ostatnich 2 lat kilka wykwintnych restauracji podczas spotkań firmowych.
Do obecnej firmy trafiłam w na początku lipca 2007 roku. Na tzw. „dzień dobry” trafiłam na „grils night out” sponsorowaną przez firmę. Zresztą wyjścia pań z mojej firmy stanowią tradycję u nas w pracy. Co kilka miesięcy wychodzimy wszystkie panie, w ilości aż 17tu (na 80 pracowników) na kolację, ewentualnie przedstawienie i kilka drinków.
Wyjścia są sponsorowane z firmowego funduszu socjalnego. Bardzo je lubimy, dają nam możliwość nie tylko zacieśnienia więzi, na co brakuje czasu podczas pracy, ale również skosztowania niesamowitego jedzenia.


Pierwsza kolacja firmowa, w której brałam udział odbywała się w The FXB Steak and Seafood Restaurant. Do dziś pamiętam, co jadłam: bardzo mocno wysmażonego stek z pieczonymi ziemniakami, zielonymi warzywami i sosem z czerwonego wina a na deser lody. Czysta rozkosz na języku. Zresztą wszystkie do dziś wspominamy tamtą kolację. Jednym minusem był pośpiech, w związku z przedstawieniem, na które się wybierałyśmy. Wiem jedno – jeszcze tam wrócę. Koszt pełnego posiłku dla jednej osoby z winem to około 50 euro.
I zdecydowanie jest to posiłek wart każdego wydanego na niego centa.

Następną imprezą firmową było „Christmas Part” odbywające się w The Louis Fitzgerald Hotel. I o ile podczas tej kolacji jedzenie nie było aż tak rewelacyjne, to podczas kolejnego spotkania firmowego w tym hotelu przekonałam się, że warto zapamiętać to miejsce. Opiszę drugą wizytę. Pierwsza była za sztywna i za oficjalna i stanowczo za nudna, żeby się rozpisywać. Wiosenna kolacja w LF Hotel była najkrótszą z dotychczasowych, jednakże jedną z najbardziej udanych. Skusiłam się na stek, zresztą to nie jest nic niezwykłego jak na mnie. Uwielbiam steki i jeśli mam okazję (czyt. jeśli nic innego w menu mnie nie zainteresuje, biorę stek) korzystam z szansy na skosztowanie.
W sumie smaku mięsa nie pamiętam, aż tak, za to pamiętam wrażenie idealnie skomponowanego posiłku. Delikatne pieczywo, świeże masło i pasztet na przystawkę, następnie stek z frytkami i warzywami oraz sosem pieprzowym oraz lody pistacjowe i dobra, mocna kawa na podsumowanie. Odczucia można porównać do idealnie skomponowanego utworu muzycznego, który powoli rozbudza apetyt i kubki smakowe, mocno uderza daniem głównym, by następnie podsumować całość wykwintnym deserem. Niestety nie znam cen w lokalu, gdyż otrzymałyśmy menu bez cen, a firma się nie pochwaliła wydatkami.

Cdn.

19 września, 2008

Rolada z suszonymi grzybami


Nadchodzi jesień. W Irlandii jest ona nieco inna niż w Polsce, lecz uwielbiam jesień w każdym wydaniu. Złota polską i deszczową irlandzką. Lubię zasiąść na kanapie opatulona kocem, czytając książkę cieszyć się spokojem. Takie chwile nie należą do częsty, w związku z tym rozkoszuję się nimi.
Jesień to nie tylko deszcz i chłód, to też grzyby, zwłaszcza suszone.
Jako dziecko brałam udział kilkakrotnie w rodzinnym grzybobraniu. Oczywiście Madu i ja miałyśmy talent to znajdowania niejadalnych grzybów.
Od ostatniej takiej wyprawy minęły długie lata, lecz czasem tęsknota za spacerami po lesie z rodzicami wraca.



Kilka dni temu sprzątałam w szafce i znalazłam schowane 2 puszki pełne suszonych prawdziwków. Podziękowania za nie należą się do Krzyśka dwóch cioć: Basi i Jadzi. Rokrocznie pamiętają o nas podczas suszenia grzybów i podsyłają paczkę z nimi. Oczywiście musiałam przygotować coś na obiad z nimi. Zajrzałam do lodówki i spiżarki i zdecydowałam się przygotować roladę z piersi z indyka z farszem z grzybów, ziół i kaszy gryczanej.

Bardzo prosta w przygotowaniu i wykwintna w smaku.




Rolada z indyka z kasza i grzybami

Składniki:
Pierś z indyka (ok. 1 kg)
Pół szklanki suszonych grzybów
100 g pieczarek
cebula
Pół szklanki kaszy gryczanej
Po czubatej łyżce posiekanej świeżej pietruszki i koperku
1 gałązkę tymianku
Sól, pieprz
Ostra i słodka papryka
2 łyżki oliwy
2 łyżki śmietany
1 łyżka miodu

Przygotowanie:
Grzyby namoczyłam (ok. 2 h) a następnie gotowałam na wolnym ogniu około 1 h. Ważne – woda z gotowania grzybów potrzebna jest potem do pieczenia.
Pieczarki i ostudzone grzyby utarłam na tarce a cebulę drobno posiekałam. Tym razem oszczędzone zostały paznokcie. ;-) Kaszę ugotowałam w osolonej wodzie.
Na patelni rozgrzałam1 łyżkę oliwy, podsmażyłam warzywa, zioła, doprawiłam, dodałam kaszę. Włączyłam piec żeby się dobrze nagrzał (temp ok. 160 st C)
Smażyłam ok. 3-4 minut mieszając. Pierś z indyka rozcięłam na duży płat, lekko rozbiłam i natrłam solą i pieprzem. Polecam rozbijać mięso używając ochrony z folii, dużo mniej sprzątania potem ;) Na mięso nałożyłam farsz. Zwinęłam w roladę, związałam nicią (oczywiście z pomocą Krzyśka). W międzyczasie małżon nasmarował żaroodporną formę resztą oliwy. Ułożyłam mięso w formie. Wymieszałam łyżkę miodu z ostrą i słodką papryką oraz połową wody z gotowania grzybów, polałam lekko mięso. Wsadziłam do pieca. Podczas pieczenia (ok. 1 godzina 15 min) podlewałam mięso co około 20 min. Pozostałą wodę z grzybów doprowadziłam do wrzenia, doprawiłam, dodałam śmietanę i pogotowałam chwilę.
Mięso podałam z surówką z kapusty kiszonej, małymi ogórkami konserwowymi oraz ziemniakami polanymi sosem.
Jest to sycące danie idealne na zimne dni.

15 września, 2008

Kradzieje

Dziś przypadkiem przeglądając blogi trafiłam na informację, że na stronie kulinarnej pod patronatem margaryny „Kasia” znajdują się skradzione przepisy i zdjęcia. Z ciekawości zajrzałam – a nóż widelce znajdę zdjęcia któreś z koleżanek blogujących. I jakie było wielkie moje zdziwienie gdy znalazłam przepis na moją drożdżówkę. Oczywiście z moim zdjęciem, bo jakże by inaczej. Zdenerwowałam się bardzo, bo nie mieści mi się w głowie, jak można ukraść czyjąś własność, jego pracę czy twórczość. Nie uważam mojego zdjęcia za wybitne, ot jest takie sobie ale ta kradzież mocno mnie zabolała. Nie chciałam znaczyć swoich zdjęć dużym znakiem pośrodku, nie chciałam też ich kasować. Jednakże takie działania sprawiają, że nam blogującym odechciewa się chwalić nowymi potrawami.
Zgłosiłam nadużycie do serwisu. Jeśli jednakże nie podejmą żadnych działań to podejmę odpowiednie kroki prawne. W końcu ochrona własności intelektualnej obowiązuje.


Edit:
Właśnie otrzymałam mail z potwierdzeniem, że skradziony przepis wraz ze zdjęciem zostały usnięte z serwisu. Jestem pozytywnie zaskoczona działaniem pracowników serwisu.

Mam przesłanie do wszystkich przywłaszczających sobie czyjeś przepisy i zdjęcia - gotowanie nie jest trudne, robienie zdjęć też nie. Spróbujcie sami. To nie boli a daje dużo więcej radości.

13 września, 2008

po przerwie

Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo ciężkie. Nie pisałam z wielu powodów. Najpierw problemy techniczne z blogiem, potem posypał się nam Internet a następnie mój ukochany laptop wyzionął ducha. Nie wspominając o aparacie, który został zalany przypadkowo Martini i przestał funkcjonować. W międzyczasie byliśmy na wakacjach na Ibizie, chrzcinach w UK i odwiedziliśmy Polskę. Nazbierało się również wiele problemów ze zdrowiem i psychiką, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. W pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że chwilowo nie mogę prowadzić bloga bo nie mam o czym pisać. Gotowanie przestało sprawiać mi jakąkolwiek radość i traktowałam to jako obowiązek i to na dodatek przykry.
Od kilku dni jednak coraz częściej się uśmiecham, myślę o tym, że jest przyszłość i że niekoniecznie ma tylko ciemne barwy. Wczoraj pierwszy raz od dawna poczułam potrzebę przygotowania czegoś nowego. Zaskoczenia Krzyśka i siebie samej czymś nowym i wykwintnym. Może wpłynęła na to świadomość, że ponownie zaczynam studia, że mam znów zielone światło od lekarzy na treningi a co za tym idzie czas na gotowanie będzie bardzo ograniczony, a przez to cenny. Nie obiecuję, że będę często pisać, ba nawet nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda, lecz jeśli kogokolwiek to interesuje, to wracam do pisania i gotowania. I się nie poddam, bo wreszcie widzę światełko w tunelu.

Miłego dnia
Agata