Od kilku tygodni planowałam napisać o restauracjach, w których miałam okazję jadać w Dublinie. Oczywiście tylko tych, w których jedzenie mi bardzo smakowało. W dzisiejszej notce opiszę te z wyższej półki.
Odwiedziłam w ciągu ostatnich 2 lat kilka wykwintnych restauracji podczas spotkań firmowych.
Do obecnej firmy trafiłam w na początku lipca 2007 roku. Na tzw. „dzień dobry” trafiłam na „grils night out” sponsorowaną przez firmę. Zresztą wyjścia pań z mojej firmy stanowią tradycję u nas w pracy. Co kilka miesięcy wychodzimy wszystkie panie, w ilości aż 17tu (na 80 pracowników) na kolację, ewentualnie przedstawienie i kilka drinków.
Wyjścia są sponsorowane z firmowego funduszu socjalnego. Bardzo je lubimy, dają nam możliwość nie tylko zacieśnienia więzi, na co brakuje czasu podczas pracy, ale również skosztowania niesamowitego jedzenia.
Pierwsza kolacja firmowa, w której brałam udział odbywała się w The FXB Steak and Seafood Restaurant. Do dziś pamiętam, co jadłam: bardzo mocno wysmażonego stek z pieczonymi ziemniakami, zielonymi warzywami i sosem z czerwonego wina a na deser lody. Czysta rozkosz na języku. Zresztą wszystkie do dziś wspominamy tamtą kolację. Jednym minusem był pośpiech, w związku z przedstawieniem, na które się wybierałyśmy. Wiem jedno – jeszcze tam wrócę. Koszt pełnego posiłku dla jednej osoby z winem to około 50 euro.
I zdecydowanie jest to posiłek wart każdego wydanego na niego centa.
Następną imprezą firmową było „Christmas Part” odbywające się w The Louis Fitzgerald Hotel. I o ile podczas tej kolacji jedzenie nie było aż tak rewelacyjne, to podczas kolejnego spotkania firmowego w tym hotelu przekonałam się, że warto zapamiętać to miejsce. Opiszę drugą wizytę. Pierwsza była za sztywna i za oficjalna i stanowczo za nudna, żeby się rozpisywać. Wiosenna kolacja w LF Hotel była najkrótszą z dotychczasowych, jednakże jedną z najbardziej udanych. Skusiłam się na stek, zresztą to nie jest nic niezwykłego jak na mnie. Uwielbiam steki i jeśli mam okazję (czyt. jeśli nic innego w menu mnie nie zainteresuje, biorę stek) korzystam z szansy na skosztowanie.
W sumie smaku mięsa nie pamiętam, aż tak, za to pamiętam wrażenie idealnie skomponowanego posiłku. Delikatne pieczywo, świeże masło i pasztet na przystawkę, następnie stek z frytkami i warzywami oraz sosem pieprzowym oraz lody pistacjowe i dobra, mocna kawa na podsumowanie. Odczucia można porównać do idealnie skomponowanego utworu muzycznego, który powoli rozbudza apetyt i kubki smakowe, mocno uderza daniem głównym, by następnie podsumować całość wykwintnym deserem. Niestety nie znam cen w lokalu, gdyż otrzymałyśmy menu bez cen, a firma się nie pochwaliła wydatkami.
Cdn.
8 komentarzy:
Pisz, pisz, moze zorganizujemy wyapd z Oxfordu;)
Ja troszkę nie na temat, ale widzę że zmieniałaś wygląd blogu. Ładnie się zrobiło :)
Super temat! Uzupełnij może o adresy; mogą się przydać:)))
No i tęsknię za zdjęciami tych lokali!
Hej, podoba mi sie fotka, sama zrobilas?
Fotka w nagłówku bloga? Tak moja, zrobiona dokładniej mówiąc w sierpniu 2007 w ogrodach w Powerscourt. Swietne miejsce :)
O! nowy wygląd! Ładnie :) No to opowiadaj dalej, o restauracjach i jedzeniu i gotowaniu to ja zawsze moge słuchać ;)
pozdrówka
Dzieki za komplementy :)Ciag dalszy za 2-3 dni :)
a ja jeszcze nie trafilam w Bristolu na knajpe godna polecenia...niestety
Prześlij komentarz